Początki
Na dyplom
malowałem pejzaże z okna akademika na ul. Dzierżyńskiego (dziś Lea) z widokiem
na kopiec Kościuszki poprzez dachy Krakowa. Pojawiły się wtedy po raz pierwszy
farby nitro. Robiłem eksperymenty, mieszając je z farbami olejnymi. Spoiwa te
są antagonistyczne – nie chcą się ze sobą mieszać, wzajemnie się wypierają.
Walka ta powoduje, że powstają skomplikowane wzory, „wybuchy”. Ponieważ to, co
powstawało, było „przebogacone”, odwróciłem się od tego i kupiłem trzy płyty
pilśniowe 120 x 300 cm. Przyniosłem je do akademika, pociąłem nożem na mniejsze
i zagruntowałem półtłustym gruntem do płótna (biel cynkowa, klej kostny, pokost
olejny). Malowałem na tym przemysłowymi lakierami olejnymi. Zrobiłem serię
syntetycznych, operujących dużymi płaszczyznami, będących na pograniczu
abstrakcji pejzaży z dachami Krakowa.
Kilka miesięcy
po dyplomie przeprowadziłem się do Nowej Huty. Ponieważ nie miałem pieniędzy na
nowe podobrazia, sięgnąłem po prace dyplomowe. Nie miałem wtedy pracy i
urodziła mi się córka. Zacząłem zgarniać nie całkiem zaschniętą farbę używając
noża – zaczęły powstawać pewne zalążki trójwymiarowości. Wystawiłem taki obraz
w Krzysztoforach, gdzie pochwalił go Tadeusz Kantor.
Nastąpiło
wtedy odejście od myślenia typowo malarskiego – myślenia o tym „jak to zrobić”
do myślenia o samym akcie działania malarskiego zamiast o efekcie.